Niewiele brakowało a przegapiłabym tę książkę, sięgnęłam po nią bowiem w nieodpowiednim czasie. Zgiełk i uroda letniego świata skutecznie rozpraszają i absorbują bez reszty. Książka Dariusza Czai to lektura na zamglone poranki i ciemne popołudnia, na czas uspokojenia, kiedy wreszcie zwalniamy po ekstatycznym letnim zatraceniu. Na czas kiedy MAMY CZAS.
Jest to niezwykłe opisanie podróży po Apulli, krainie w południowej Italii, którą autor przemierza po śladach tych, którzy tu byli przed nim. Każde z odwiedzanych miejsc ma swojego cicerone, by wymienić tylko kilku: Tarkowski, Fellini, Cendrars, Kapuściński… To z ich relacjami autor konfrontuje swoje własne doświadczenia.
„Bo podróż, by nabrała kształtów, by zaczęła realnie coś znaczyć musi zostać – w ten, czy inny sposób opowiedziana. OBRYSOWANA SŁOWEM”.
Tutaj obrysowanie słowem to chwilami czysta poezja. W jednym z rozdziałów jest niezwykle sugestywny opis tańczącej tarantellę kobiety. Widziałam ją! Ten amok, zacierające się kontury sylwetki, jakąś nadrealność tego tańca… Ale dopiero po przeczytaniu całości, na końcu książki odnalazłam czarno-białą fotografię i nie miałam wątpliwości, że TO właśnie widziałam czytając.
Idąc śladami swoich przewodników autor dociera do miejsc, które zwykły śmiertelnik-turysta zazwyczaj ignoruje. Niewielu jest przecież chętnych do zgłębiania nieprawdopodobnych historii, jak choćby ta o Józefie ze wsi Copertino, który choć ociężały umysłowo potrafił latać i na przykład zawisnąć na kościelnej ambonie, a ostatecznie został zaliczony w poczet świętych.
Ale jest w tej podróży także Matera, niezwykłe miasto wykute w skale. Byłam tam, dotykałam tych kamieni, patrzyłam na skalisty wąwóz otaczający miasto. W filmie Mela Gibsona Matera była Jerozolimą, a wierzchołki wąwozu Golgotą. To dlatego w ogóle sięgnęłam po tę książkę – chciałam tam jeszcze pobyć przez chwilę, poczuć kamienny spokój tego miejsca.
Nie będę ukrywać, że z każdym rozdziałem czułam coraz większy respekt przed autorem – erudytą, kimś, kto stylem i językiem potrafi stworzyć magiczny klimat i jak sam pisze „szukać sensów ukrytych pod materią wrażeń”. Ten język i styl wyraźnie dopasowuje do charakteru odwiedzanych miejsc. Są zdania krótkie, impulsywne, ale też zdarzało się, że po przeczytaniu całej strony orientowałam się, że czytam wciąż to samo zdanie i wcale nie musiałam wracać do początku, żeby pojąć jego sens. Czasem autor pozwala sobie na luz, zabawę słowem jak w opisie barokowych kamienic w Lecce, czy nawet ironiczną dosadność, jakby przymrużał na chwilę oko. W ten sposób objawia się nam w co raz to innym wcieleniu: naukowca-wykładowcy, trochę szalonego pasjonata czy poety nieustannie zadumanego nad światem, historią i człowiekiem.
Reportaże Gdzieś dalej, gdzie indziej Dariusza Czai wydane zostały przez wydawnictwo Czarne w serii Sulima. Ascetyczne, szaro-czarno-białe okładki nie krzyczą, ale dyskretnie i elegancko intrygują i obiecują, uprzedzając jednocześnie, że nie będzie różowo, łatwo i pospolicie.
I nie było.
Ale kłębowisko inspirujących myśli i ukrytych sensów objawionych przez autora, to intelektualne ćwiczenie i doświadczenie bezcenne. Jest wiele książek w tej serii, które chciałabym polecić, jak choćby Małgorzaty Rejmer Błoto słodsze niż miód. Głosy z komunistycznej Albanii, która w 2019 znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike, a także zupełnie inne w klimacie, nieduże ciepłe Orzeszkowo 14. Historie z Podlasia Anny Romaniuk. Niepozorne opakowania zawierają wiedzę, niebanalną refleksję i najczęściej kawał dobrej literatury.
Ale to już materiał na inny felieton.
Wanda Ziegler
„Gdzieś dalej, gdzie indziej” Dariusz Czaja Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2019