Na co komu poezja… teraz, kiedy wiosna jest na wyciągnięcie ręki, a wiosna to kwintesencja poezji w czystej, nieskażonej i niemal namacalnej postaci. Wystarczy ją po prostu chłonąć całą sobą. O wiośnie, że się zbliża wiedziałam już jakiś miesiąc temu, kiedy zobaczyłam jak dwa żurawie podniosły się z moczarów nad Wisłą i poleciały pewnie na Kaszuby, wracając z zimowego wygnania.
Nie przeoczy takiego zjawiska na pewno krakowski poeta Józef Baran, który jak mało kto potrafi opowiadać o cudach przyrody, jej sekretnych szelestach, drgnieniach, kolorach i obłokach na niebie. Jest sprzężony z naturą, która w dzisiejszych czasach, także we współczesnej poezji bywa przysypana górą cywilizacyjnych odpadów.
Jestem z tym Poetą od lat i czasem, czytając jego wiersze widzę go jak skulony, przylgnąwszy do ziemskiej skorupy, gdzieś na środku borzęcińskiej łąki, gdzie pasał krowy w dzieciństwie, nasłuchuje jak bije serce wszechświata.
Najnowszy tomik jego poezji W wieku odlotowym jest jednak nieco inny. Z właściwym sobie poczuciem humoru i dystansem pisze:
Ja
w wieku odlotowym
już na pasie startowym
(stąd do wieczności
tylko krok)
Żywiołową radość życia w majestacie wciąż odradzającej się przyrody, mimo żartobliwej lekkości wyczuwanej w tym oświadczeniu przesłania cień. Przemijanie. W „wieku odlotowym” myślenie o odejściu staje się częścią każdego przeżywanego dnia.
Adam Zagajewski w eseju O zdziwieniu zawartym w książce Substancja nieuporządkowana pisze: Najstarsza tajemnica świata musi być przez każdego z nas odkryta osobiście i boleśnie indywidualnie. Każde pokolenie musi przeżyć ten sam szok: że musi odejść, że zniknie.
Józef Baran najstarszą tajemnicę świata odkrył już dawno. Ale doświadczając poważnej choroby zbliża się do niej niebezpiecznie blisko, szamocze się w myślach z wiarą-niewiarą, wiecznością, nicością i własną ułomną cielesnością. Z ciemnych zakamarków zwątpienia zawsze jednak wyciąga go ta sama MOC. Daje nadzieję:
…wystarczy przyłożyć
ucho do Nieba
powietrza
ziemi
a słychać
tętent nadciągającego
z oddali przedwiośnia
na odsiecz wszystkim moim
przyszłym dniom
co czepiają się zachłannie życia
Wiersze Józefa Barana to często miniaturki słowne budowane oszczędnie i z chirurgiczną precyzją. Są proste i mądre i – tu znów przywołam słowa Adama Zagajewskiego – wyzwalają z obojętności i rutyny. Bo poezja bierze się z niedającego się przewidzieć ani zaplanować poruszenia umysłu i serca. A one rezonują w duszach czytelników, więc dobrze jest się im poddać, zatrzymać się na chwilę, oddalić od zgiełku świata i zachwycić życiem. Jak w wierszu Lipcowe ważenie się szal:
Tak chciałoby się
Wstrzymać w locie czas i blask
I zastygnąć
w oniemiałym zachwycie
gdy nie wiadomo co począć z
PIĘKNEM
Którego w oczach aż tyle
Bo jak pisze poeta w wierszu W górach – Czyż zachwyt nie jest najwyższą formą modlitwy?
Twórczość Józefa Barana towarzyszy mi od wielu lat, trudno mi więc zachować dyscyplinę właściwą jego poezji i ograniczyć się do minimum głosząc jej pochwałę. Bowiem oprócz wielu poetyckich tomików jest też autorem znakomitych dzienników Koncert dla nosorożca oraz Spadając patrzeć w gwiazdy, które wielokrotnie wyciągały mnie z depresyjnych listopadowych poranków, ratowały przed bezsensem, ocalały radość życia i wiarę w proste wartości. Tym krótkim, absolutnie nie wyczerpującym tematu tekstem spłacam dług wdzięczności i myślę, że dla ludzi czujących podobnie te książki mogą stać się podporą w zawsze trochę kulawej rzeczywistości.
A więc na co komu poezja? Ktoś powiedział, że wiersze czytają tylko poeci i żony poetów…. Może jednak nie jest tak źle? Banalność codzienności wyzwala czasem chęć uniesienia się trochę ponad ziemię – i do tego zaprasza Józef Baran.